"Monty Python i Święty Graal"

Fabuła filmu osnuta jest luźno wokół legendy Króla Artura, ze szczególnym uwzględnieniem wątku Świętego Graala. Obok monarchy, który - jak chcą niektórzy - dał początek późniejszemu Imperium Brytyjskiemu, rozpoznajemy w filmie galerię postaci, znanych dobrze wszystkim miłośnikom sag rycerskich: Dzielnego Robina, Cnotliwego Galahada, Lancelota z Jeziora. Po dziś dzień nikt nie ma najmniejszego pojęcia, nie tylko czym Św. Graal właściwie jest, ale też (czymkolwiek jest) czy w ogóle istnieje, więc Pythony, w swoim klasycznym stylu, nie tracąc czasu i wdając się w niepotrzebną scholastykę, wyruszają na poszukiwanie Graala. Tak jak stoją - w szyszakach, zbrojach, przyłbicach, co jakiś czas wydając z siebie wdzięczne pa-ta-taj. Największym problemem przy realizacji pierwszego filmu fabularnego Pythonów był bardzo ograniczony budżet. Umiejscowienie całej akcji w średniowiecznych realiach nie wchodziło w grę. Dopóki ktoś - cała ekipa przysięgała zgodnie, że nikt nie pamięta, kto - nie wpadł na pomysł, żeby drużynie Króla Artura towarzyszyli giermkowie, wydający odgłosy końskich kopyt trzymanymi oburącz orzechami kokosowymi. Genialne? Mało powiedziane. Król Artur nie może zebrać drużyny. Nikogo nie interesuje, że jest - z bożej łaski! - królem, tylko skąd jego giermek, Patsy, wytrzasnął kokosy. Para ubogich wieśniaków manifestuje poglądy liberalne i powołując się na konstytucję, szydzi z monarchii. Pojedynek z Czarnym Rycerzem - Król Artur pozbawia uparciucha czterech kończyn, po to, by usłyszeć na koniec: Wracaj, to ci nogi poodgryzam!!! Pojawia się Lancelot i wszystkich chce zabijać. Wyrzyna w pień całe weselne zgromadzenie. Ujęcie szturmu Lancelota na zamek jest zaprzeczeniem fizycznych praw czasoprzestrzeni. Grający niezłomnego rycerza John Cleese źle wspomina pracę nad filmem. Nie miał dość sił, by powtarzać w nieskończoność ujęcia na linie, został niemal zdmuchnięty z górskiego szczytu przez szalejący w Szkocji - gdzie powstawały zdjęcia - wiatr. Najgorsze jednak było pokonanie wiszącego Mostu Śmierci. Po kilku próbach Cleese zdecydował się powierzyć ujęcie kaskaderowi. "W całej historii Pythonów stchórzyłem tylko raz" - wyznał wstydliwie. Po stoczeniu krwawej walki z "królikiem-mordercą", drużyna Artura staje przed ostatnią próbą. Na Moście Śmierci pada pytanie: Jaka jest stolica Australii? Stawką jest życie. Potem jeszcze finałowa bitwa i nadjeżdża policja.

Artykuł pochodzi z czasopisma "Machina" nr. 9/96

"Żywot Briana wg Monty Pythona"

Bohaterem filmu jest rówieśnik Jezusa, który urodził się - pamiętnej nocy - w Betlejem, w sąsiedniej stajence. Losy chłopca o imieniu Brian, są przewrotną paralelą losów Chrystusa. Także zostaje uznany za Mesjasza, także kończy na krzyżu. Pierwotny koncept biblijnej farsy Pythonów nosił tytuł "Jezus Chrystus: Żądza chwały". Oczywiście nie przeszedł. Potem pojawiła się postać Briana, dzieło miało nosić nazwę "Ewangelii według Św. Briana". Pieniądze na realizację wyłożył George Harrison - z tytułu zrezygnowano, żeby film w ogóle dostał się do dystrybucji. Narodowy Front Wyzwolenia Judei, a ukrzyżowanie. Jak się okazuje, można nawet wisząc na krzyżu, śpiewać "Always look on the bright side of life" (Zawsze spoglądaj na życie od jaśniejszej strony). Człowiek jest istotą przewrotną - dowiedli tego bojownicy Ludowego Frontu Wyzwolonej Judei, występując przeciw (związanej blisko z esseńczykami), Partii Wyzwolenia Ludu Judei (albo odwrotnie). Rzymianie niech się śmieją, ile chcą, no bo co my - tak naprawdę - zawdzięczamy Rzymianom? Akwedukty? Higienę? Cywilizację? Co ma znaczyć: "Żymianie do domu"? Przez jakie "żet" piszemy Rzym, partyzancie? I dziwić się, że ten sepleniący Piłat umył ręce. Jedną z najtrudniejszych scen kręconego w Tunezji filmu było wystąpienie Poncjusza Piłata - Michael Palin z wadą wymowy, od której jeży się włos - przed kilkusetosobowym tłumem, od którego oczekiwano spazmatycznego, niepohamowanego śmiechu. Na forum, na którym kilka lat wcześniej Franco Zeffirelli kręcił swoją "koszerną" ewangelię - Jezus z Nazaretu zgromadzono pięciuset tubylców. Zaangażowano zawodowego tunezyjskiego komedianta - nie okazał się jednak potrzebny. Piłat doprowadził statystów do szału, mimo że seplenił po angielsku. Uwagi Terry Jonesa, reżysera, podrzucane za pośrednictwem tłumacza, powaliły tunezyjskie masy na kolana (a następnie jeszcze niżej). To jest KOMEDIA w akcji! Czy, żeby zostać Mesjaszem trzeba być porwanym przez kosmitów, czy wystarczy zgubić sandał? Czy Mesjasz może mieszkać z matką i mieć udane życie seksualne? Obawiano się sceny, w której Graham Chapman (Brian) pokazuje się nago przed tłumem "wyznawców" (religia zabraniała statystom oglądania nagiego ciała). Nad fundamentami Islamu zatryumfował chrześcijański pieniądz - wszyscy zgodnie zapatrzyli się na penisa tytułowego bohatera. Czy można gniewać się na Trzech Króli, za to, że pobili w Betlejem samotną matkę? Można. Ludzie obrażają się za wszystko. Jeszcze przed protestami chrześcijan, z których większość nie widziała filmu, usunięto fragment, w którym Eric Idle, jako dowódca oddziału samobójczego, Król Otto, odmalował wizję "państwa żydowskiego, które przetrwa 1000 lat".

Artykuł pochodzi z czasopisma "Machina" nr. 9/96

"Sens Życia wg Monty Pythona"

Jest to najdroższy film Pythonów kiedykolwiek przez nich wyprodukowany. Nakręcony latem 1982 roku w Angli i Szkocji. Opus magnum. Łabędzi śpiew. Doskonałe, finalne dzieło Pythonów. Film poszukuje sensu naszego istnienia, na wszystkich kolejnych etapach ludzkiego życia. Jedna z najbardziej spektakularnych, niekonwencjonalnych komedii ludzkich wszystkich czasów. Dzieło mądre i gorzkie. A także - nieprawdopodobnie zabawne. Adresowany (nikogo nie chcemy oszukiwać) przede wszystkim do ryb - które składają się (spójrzmy prawdzie w oczy), bądź co bądź na 40 % kręgowców - jest film ten jedynym dziełem w historii naszej zachodnioeuropejskiej cywilizacji, które porusza wszystkie aspekty życia w całej jego złożoności, stawia najtrudniejsze, odwieczne pytania i udziela na nie wyczerpującej odpowiedzi. Temat: sens ludzkiej egzystencji z punktu widzenia ryby, czekającej na wyrok w akwarium ekskluzywnej restauracji. Narodziny rejestrowane są w każdym formacie (VHS, Beta, 8 mm). Już dzieciństwo wnika w rację bytu plemnika. Dwie lekcje młodości, to lekcja kopulacji i zabijania - chyba nie pominęliśmy niczego ważnego? Dalej - wiek dojrzały. Wiek wzlotów i wymiotów (nie na żarty). A także przeszczepów na żywo! Temat: co mają wspólnego Schopenhaurer i Chopen? Obaj zaczynają się na "szop". Śmierć. Trudno o bardziej idiotyczną formę, ale przynajmniej towarzyszy jej parada ślicznych, młodych piersi. Śmierć to ostatni miły moment życia. Życie pozagrobowe zupełnie się do życia nie nadaje - nawet w Niebie jest ciągle Gwiazdka, a w dodatku wygląda tam jak na Broadwayu. A tytułowy sens życia? W zasadzie nic specjalnego: "Bądź uprzejmy, unikaj tłuszczów, przeczytaj czasem dobrą książkę, chodź na spacery, żyj w haromonii z ludźmi wszelkich ras i wyznań". Scena szturmu Zulusów w części o wojnie, filmowana była pod Glasgow - niestety ciągle lał deszcz. Szkocja z pochmurnym niebem nie wygląda jak RPA; przedłużające się oczekiwanie na "afrykańskie" niebo powodowało rosnącą frustrację. Na planie doszło do autentycznego buntu statystów - murzyńskich studentów zebranych z całej niemal Anglii. Zaczęli narzekać na zimno i na skąpe kostiumy swoich protoplastów, wreszcie, że nie będą grać Murzynów, bo to rasizm. Oliwy do ognia rasowego konfliktu dolał tekst, rzucony przez Johna Cleese - pod adresem nieszczęsnych "Zulusów" - po kolejnym odwołaniu zdjęć z powodu opadów: "Który skurwysyn wykonał taniec deszczu!?!" i dorzuć zawsze za darmo kilka zdjęć penisów, żeby wkurzyć cenzorów i wywołać choćby iskierkę kontrowersji. Bo taki jest naprawdę sens życia...

Artykuł pochodzi z czasopisma "Machina" nr. 9/96